czwartek, 9 maja 2024

Rozdział 26 - Anglia: Podbój Londynu


"Bardzo szybko zdobył poważną reputację. Miejscowe towarzystwo zaakceptowało go – towarzystwo, które wtedy tworzyliśmy. Miał pełną akceptację, był jednym z nas."
- Kathy Etchingham


Początek i pierwsza połowa 1967 roku rzeczywiście były okresem przełomowym, prawdziwym "być albo nie być", dla Jimi'ego Hendrix'a i wszystkich, którzy powiązali z jego osobą jakieś nadzieje: zainwestowali pieniądze, czas, a nawet reputację i uczucia. Gdyby się nie udało, Hendrix musiałby wrócić do Ameryki z tym, z czym przyjechał, czyli dokładnie z niczym.

Hendix wiedział, że jest w 100 % uzależniony od Chandler'a, był więc bardzo pokorny i uprzejmy. Nie wiadomo jak było z wdzięcznością - czas pokaże, że dla Jimi'ego było to raczej pojęcie abstrakcyjne. W każdym razie Chandler dyrygował, narzucał tempo, intensywnie myślał, działał i kombinował. Jimi miał się skoncentrować wyłącznie na aspekcie twórczym: komponować i grać. Chas słusznie w sferze muzycznej pozostawił mu wolne pole ograniczając się jedynie do sugestii.

Był to najszczęśliwszy i może z tego właśnie powodu, najbardziej twórczy okres w życiu Hendrix'a. Wtedy zbudował fundament na którym oparła się jego kariera i wizerunek. 

Około połowy stycznia pojawił się jeden z atrybutów nierozłącznie kojarzonych z londyńskim wizerunkiem Jimi'ego - stara wojskowa kurtka.

Na zdjęciach można zauważyć dwie takie kurtki (różniące się wzorem na rękawach).
Ta druga jest znacznie skromniejsza.
 W tej samej kurtce jest na jednym z najsłynniejszych zdjęć...

Na pierwszy rzut oka podobna wydaje się również wyszywana kamizelka.
Kamizelkę ma na sobie na sesji do okładki pierwszej angielskiej płyty.
Zabrał ją też do USA.

Natomiast na sesję fotograficzną w studio Gered'a Mankowitz'a, 
9 marca w Londynie, Jimi zabrał wszystko co posiadał:
obie kurtki wojskowe, kamizelkę i pelerynę.

Na powyższym zdjęciu (oryginalne czarno-białe i oficjalnie kolorowane) 
Hendrix ma na sobie ozdobną kurtkę wojskową założoną na kamizelkę
(na zdjęciu koloryzowanym kamizelkę rozjaśniono).

Jimi bazując na wszystkich swoich doświadczeniach nabierał pewności siebie i łącząc bluesa oraz R&B z trendami i klimatem angielskiej sceny muzycznej, a także tym co grało mu w głowie, tworzył piosenki w tempie porównywalnym do The Beatles. 

Również na scenie, podczas koncertów, uskrzydlony powodzeniem i rosnącym zainteresowaniem, przechodził samego siebie - w trakcie gry "odlatywał", i nie na skutek narkotyków, ale granej przez siebie muzyki.
Hendrix: "Muzyka i ja wprowadzamy się nawzajem w trans. Muzyka jest jak rozpędzony, nieustający haj. Niektórzy słuchacze mogą odbierać ją jako seks, jako miłość, ale ja zawsze czuję się jak naćpany do nieprzytomności". 
Jego inwencja, umiejętności techniczne, charyzma i show - solówki grane zębami, z gitarą trzymaną za głową i między nogami, gra jedną ręką, klękanie i tarzanie się po scenie, bez utraty ani jednej nuty - powodowały osłupienie obserwatorów. Widzowie, w tym elita londyńskich muzyków, nie mogła uwierzyć, że wszystkie te dźwięki można w ogóle wydobyć z gitary, i że robi to tylko jeden człowiek. 

Jimi w klubie Marquee - 24 stycznia 1967. Kurtka z innym wyszyciem na rękawie.

Od pierwszych koncertów granych z Experience, czyli już od października 1966, obok "Hey Joe" drugim sztandarowym scenicznym utworem był "Wild Thing" - utwór grupy The Troggs, przez ambitnych muzyków uznawany za "popową szmirę" - przez jakiś czas znalazł się na pierwszym miejscu brytyjskiej listy przebojów, stąd Jimi zapowiadając swoją wersję kpiąco dodawał: "To co jest bliskie waszym sercom", lub nazywał go "brytyjskim hymnem narodowym". W wykonaniu Hendrix'a ta lekka popowa piosenka z dobrym riffem i melodią stawała się podwaliną hard rocka, a Jimi nawiązując do tytułu, w trakcie jej wykonywania szalał coraz bardziej.

Hendrix: "Tu mogłem grać głośniej, mogłem się naprawdę pozbierać. Nie było tylu mentalnych blokad co w Ameryce".

Jeff Beck (gitarzysta): "To co robił było tak szczere, szalone, nieskrępowane. Chciałem robić to samo, ale jako Anglik i ofiara systemu klasowego, nie mogłem się na to zdobyć".

Pete Townshend (gitarzysta): "Poszedłem z Clapton’em posłuchać go w klubie Flamingo. Potem chodziliśmy na jego koncerty codziennie, przez dwa i pół tygodnia, trzymając się za ręce, bo był druzgocący".

Gered Mankowitz (fotograf): "Myślę, ze najbardziej fenomenalne, poza niezwykłym wyglądem, było u niego to, że nikt z muzyków nie rozumiał, jak on to robi, ani co robi. Słyszeli niezwykłą muzykę i widzieli na scenie szaleńca. I nie mieli pojęcia jak on to robi? Wszystko było nie tak! Gitara do góry nogami, struny założone odwrotnie".

Sammy Drain (kolega z dzieciństwa): "Dlatego takich gości jak Clapton czy Mick Jagger zatykało, kiedy słuchali jak gra. Kim jest ten czarny gość, który gra nasze rzeczy lepiej od nas?".

Przesłaniem Jimi'ego Hendrix'a było: pokażę wam dzieciaki, jak to się robi.

Andy Jones (reżyser dźwięku): "W głębi duszy wiedział, że nie ma sobie równych. Był dumny z tego, że bali się go tacy ludzie jak Eric Clapton, Pete Townshend, Jimmy Page, a nawet Jeff Beck".

Wszyscy, którzy widzieli go na scenie, łącznie z dziennikarzami, zdumieni byli jego prywatnym, pozascenicznym wizerunkiem: Jimi jawił się jako nieśmiały i ugrzeczniony dżentelmen, zwracający się do mężczyzn "sir", mówiący spokojnym, cichym głosem i ustępujący miejsca w klubie jeśli przez nieuwagę zajął czyjeś miejsce.

Na koncert w prowadzonym przez menedżera The Beatles, Brian'a Epstein'a, Saville Theatre (29.01.1967), zapewne za namową Chandler'a, aby okazać respekt, Jimi ubrał się elegancko i statecznie. Wystąpił w aksamitnym garniturze, który Chas kupił mu przed koncertami we Francji 4 miesiące wcześniej.

Zdjęcie z napisanym czarnym tuszem autografem: „ Stay Groovie/ Jimi Hendrix ”. 
Jimi na turkusowej sofie w dopasowanym aksamitnym garniturze, niebieskiej apaszce i czarnych skórzanych butach.

Tymczasem zespół z dnia na dzień zdobywał coraz większą popularność - zaczynano o nim coraz więcej mówić, wydał singla, wystąpił w telewizji, a sam Hendrix zaskarbił sobie, co miało olbrzymie znaczenie, uznanie członków The Beatles i Rolling Stones - jeżeli tacy ludzie jak Paul McCartney czy Brian Jones przychodzili na jego koncerty i mówili wszem i wobec o konieczności usłyszenia i obejrzenia nowego londyńskiego zjawiska, to trudno wyobrazić sobie lepszą reklamę.

Jak widać, niebieski garnitur nie był jedynym, 
w jakim Jimi występował w pierwszej połowie 1967 roku.

Noel w swoim pamiętniku zanotował w grudniu 1966 roku 9 dni roboczych, natomiast w styczniu 1967 liczba ta potroiła się - wzrosła do 26.
Coraz rzadziej pojawiały się dotychczasowe błędne nazwy zespołu na plakatach: The Jimmy Hendrix Experience (The Upper Cut), Jimmy Hendric's Experience (Ricky Tick), Jimi Hendrick's Experience, Jimi Hendrix's Experience.

Michael Jeffery, drugi i główny menedżer, po tym jak zagwarantował sobie udział w potencjalnych zyskach, spokojnie czekał na zasadzie: zobaczymy co z tego wyjdzie ? Inwestował głównie Chandler. Wszystko robione było, jak to kiedyś mówiono: "na wariata". Całość działań opierała się na determinacji i pieniądzach zdobytych, bądź wyłożonych, przez Chandlera. Z reguły to wytwórnie opłacały sesje w studio, lecz w tym przypadku było inaczej. Przy nagrywaniu "Hey Joe" Chas nawet nie myślał o drugiej stronie singla - i tak nie miał pieniędzy na nagranie drugiej piosenki. 

Pomimo trudności Chandler niestrudzenie parł do przodu stawiając wszystko na jedną kartę. Wykorzystywał wszystkie swoje kontakty i znajomości byle tylko osiągnąć cel - nagrać płytę długogrającą (longplay), na którą nie mieli jeszcze nawet kontraktu.

Zespół przechodził od studia do studia, nagrywając w nocy, często pomimo zmęczenia po pracowitym dniu, w tym koncercie, korzystając z tańszej, nocnej taryfy za wynajem. Niekiedy Chandler-producent wynajmował studio na tzw. "kreskę", co skutkowało odmową wydania zarejestrowanych taśm do momentu zapłaty.

W studiu liczył się czas, a szła za tym pewna uczciwość wobec odbiorcy - nie stosowali sztuczek łączenia różnych podejść np. wykorzystanie najlepszych części z kilku nagrań tego samego utworu i połączenie ich w jedno. Chandler pełen wiary w potencjał zespołu uważał, że mniej czasu zajmie ponowne odegranie 3-minutowej piosenki niż ślęczenie nad stołem mikserskim. Zresztą będąc przede wszystkim muzykiem nie znał się zbyt dobrze na pracy tzw. inżyniera dźwięku, zatem wolał robić to po swojemu. Zdarzyło się nawet, że nagrał zespół, podczas gdy ten nawet nie wiedział, że jest nagrywany - po odegraniu piosenki mającej być rozgrzewką przed sesją nagle usłyszeli głos z reżyserki: "OK, mamy to !". Po uzyskaniu ścieżki bazowej, pozostawało tylko dogranie tzw. nakładek.

Mike Ross (inżynier dźwięku CBS): "Wtedy na miksowaniu utworu nie spędzało się dwóch lub trzech dni. Nie trwało to długo. Mieliśmy magnetofony tylko 4-ścieżkowe. Miksowanie trwało od 20 minut do pół godziny. Wszystkie sesje koncentrowały się na technice mono. Pojawiło się stereo, ale kto ma stereo (w domu) ?"

Pomimo rosnącej popularności połączonej z kampanią reklamową i zaliczki z Track Records, zespół mając jeden singiel i grając w małych londyńskich klubach, oraz okazjonalnie poza miastem, ciągle zarabiał zbyt mało i jego przyszłość nadal stała pod znakiem zapytania.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Spis treści

Wprowadzenie - W cieniu legendy bluesa Rozdział 1 - Seattle: Dzieciństwo Rozdział 2 - Seattle: Matka Rozdział 3 - Seattle: Dorastanie Rozdzi...